400: La petite apocalypse

Tutaj publikujcie swoje opowiadania, scenariusze, felietony, rysunki itp

400: La petite apocalypse

Postprzez balsamlomzynski Śr, 18.11.2009 20:37

Prezydent przeziębił się ponieważ wyszło na jaw, że chcą zburzyć Pałac Kultury. Jak się dowiedział, bez zbędnej zwłoki część straży sprytnie wyminął, część obrzucił wyzwiskami i wprost ze zbudowanego jeszcze za Kwaśniewskich ogrodu zimowego zbiegł truchtem do garażu szukać kanistra. Najbardziej mu się spodobał niebieski, o pojemność pięciu litrów. Opuszczał już prawie garaż, ale w progu stała Marie.
-- Dokąd, nocą, w szlafroku?
-- Widzę, że chcą zburzyć pałac, Marie.
-- Wygłoś orędzie, albo zawetuj.
-- Wprost pałacu bronić mi nie wypada, bo stalinowski, ale bez pałacu to miasto umrze.
-- Jak się pod pałacem spalisz, to się miasto tylko ucieszy.
-- Nad formą protestu zastanowię się po drodze, pokonując rozmaite trudności i konfrontując się z przeszłością. Wiesz przecież Marie, co mam na myśli, nawet Stasiak tę książkę podobno czytał.
-- Idź, ale znajdź najpierw ciepłą i, jeśli się upierasz, łatwopalną odzież.

Miast jak zwykle użyć tajnego przejścia północnego prowadzącego do ogrodów BBN, prezydent wymknął się przez taras, a potem dyskretnym przejściem podziemnym po stronie wschodniej, prowadzącym do magazynów odzieży roboczej i ochronnej Wyższego Metropolitarnego Seminarium Duchownego Jana Chrzciciela. W magazynie przechowywano przede wszystkim czarne rewerendy sięgające kostek, broniące przed złymi myślami białe humerały zwane też „hełmami zbawienia”, nakładane najpierw na głowę, a potem, zwijane wokół szyi jak szal; damsko-męskie alby pełniące funkcję ni to biustonosza ni to kaleson, ale funkcjonalnie przeciwstawne działaniom złych mocy; zielone cingula, czyli sznurkowe paski z frędzlami sygnalizujące wstrzęmięźliwość i spinające luźne na ogół alby; ornaty, kapy i ekscytujące pozareligijną wyobraźnię duchownych białe ministranckie komże. Prezydent pobrał ornat, przepasał się zielonym cingulum i wbrew wskazaniom Ceremoniale Episcoporum, pektorał włożył na ornat, choć powinien odwrotnie, tak by krzyż pektorału był jak najbliżej serca. W ostatniej chwili wziął jeszcze manipularz z purpurowego atłasu służący duchownym wysokiej rangi do dawania znaku, że ceremoniał może się już zacząć.

Wydało mu się teraz, że przeziębienie mu nie grozi, i że łatwo wtopi się w tłum. Ledwo wygramolił się przez okienko magazynu, ledwie przebiegł chyłkiem przez ogrody seminarium i wydostał się na zawsze pustą z powodu bliskości Szczygły Furmańską, dostrzegł wspartego o wysoki mur człowieka skądś sobie znanego, z pewnego punktu widzenia łagodnego i niewinnego, ale pod innymi względami znowu gwałtownego i pierwotnego, jak stopniowe zarastanie jezior, albo usuwanie nieczystości ze statków wycieczkowych wprost w głębie morskie. Prezydent zabulgotał groźnie kanistrem.
-- Kim pan jest?
-- Byłem kiedyś kierownikiem telewizji. Teraz jestem dziennikarzem, ale nade wszystko autorem najgorszej książki napisanej w tutejszym języku. Będę panu w ostatniej drodze towarzyszyć ponieważ pańska prezydentura podzieli losy mojej książki.
-- Skąd wiadomo, że książka była najgorsza?
-- Czułno zwlókł się i z rozpaczą zorientował, że w domu nie ma już nic do picia. Musiał żłopać paskudną wodę z kranu, która może nie byłaby taka zła, gdyby nie jego nastawienie. A nastawienie miał fatalane.* Poniosę panu kanister, panie prezydencie.
-- Jezus Maria!
-- Daniel podniósł głowę i popatrzył prosto, wycelował w niego szarą twarz ze sterczącym dziobem nosa na tle dwóch wież kościoła w spirali ptaków.

Prezydent tym spieszniej przeskoczył Krakowskie, im bardziej autor książki nastawał; dzięki temu w try miga dotarł na plac Piłsudskiego, gdzie skądinąd często bywał. Było tu mgliście, ponuro i trwożnie. Prezydent otarł czoło haftowanym manipularzem i spojrzał dyskretnie za siebie. Autor raził z pewnej odległości.
-- Biała przestrzeń otwierała się nad nim i wokół niego. Wciągał go powietrzny lej. Maria znikła.
-- Na miłość boską!

Prezydent ruszył gwałtownie w kierunku Parku Saskiego, umieścił na chwilę na ławeczce kanister żeby ciaśniej związać cingulum, a potem, już gotów do dłuższego biegu, puścił się Senatorską, przez Plac Bankowy. Były kierownik telewizji nastawał, prezydent spojrzał dość ciepło na rzęsiście oświetloną fasadę pałacu Mostowskich, a potem zagłębił się w stalinowskie zakamarki dawnej ulicy Nowotki.
-- Im głębiej Czułno wgryzał się w sprawę, tym bardziej się angażował.

Niby już nie było z czego krzesać, a prezydent jeszcze bardziej przyspieszył i, w kontekście zbliżającego się szczytu energetycznego w Kopenhadze, zadumał się nad właściwościami pędnymi grafomanii. Samą redakcją Rzeczpospolitej można by napędzić pół Ukrainy, która przecież na literaturze doskonale się zna. Snując te rozważania, prezydent dotarł do tymczasowego wiaduktu nad Dworcem Gdańskim i parę razy podskoczył, żeby sprawdzić czy się dobrze trzyma. Był w każdym razie wreszcie u siebie, na starym Żoliborzu, gdzie mieszkała wyłącznie inteligencja. Spoczął pod pomnikiem 1 dywizji pancernej gen. S.Maczka, przez uczniów okolicznego zespołu szkół zwanego pomnikiem orła srającego w locie. Ledwo zasiadł, zza pomnika wychynął rzecznik praw obywatelskich i jął pobierać prezydentowi wymaz z gardła.
-- Zramolali starcy niespełnieni w normalnych rolach życiowych zapadają łacniej. Jeśli pan chcesz tu przebywać, dawaj pan wymaz.
-- Na rany Chrystusa!

Prezydent biegł przed siebie, ale teraz już rychło zasłabł, bo kanistrem nie szło machać z dostateczną swobodą. Skrył się w przychodni rejonowej na Felińskiego. Na parterze siedziało dwóch szatniarzy, którym od dwóch lat nie wolno było palić. Aż dziw brał, że w maleńkiej szatni mieści się aż dwóch, chociaż kto wie, może jeden tylko był portierem, a drugi na przykład rzecznikiem prasowym przychodni. Płaszczy w każdym razie nikt im nie powierzał. Doświadczeni pacjenci bardzo w tym miejscu przyspieszali by okrycia wierzchnie przy sobie zachować. Ci co nijak przyspieszyć już nie mogli, nakładali wierzchnie pod spód. Ponieważ prezydent miał pektorał na wierzchu, a ornat pod spodem, przemknął się nie wzbudzając podejrzeń szatniarza i jego domniemanego rzecznika.

Świątobliwy z wyglądu mąż z niebieskim kanistrem wstępował dostojnie ubożuchną klatką schodową wyposażoną w wąską poręcz wyściełaną przedawnionym igielitem i ozdobioną lamperią wpisującą się jak niezabliźniona rana w najtrudniejszy okres w historii Żoliborza. W korytarzu na piętrze siedziało ze czterdzieści pogodzonych z losem osób starszych, niezamożnych, odartych z godności i kaszlących ukradkiem w łagodnym półobrocie. Zły pisarz i prymitywny rzecznik byli już niestety na miejscu. Rzecznik mówił pisarzowi, że przemoc wobec dzieci obniża koszta leczenia w wieku starczym, a pisarz niepokoił zdumiewająco uprzejmą recepcjonistkę:
-- Rano następnego dnia Wilczycki obudził się z wyschniętym gardłem i pękającą głową w ubraniu obok kanapy.
-- Boże święty! Pierwszy numerek na dziewiątą na początek marca, a numerków, zapewniam pana, praktycznie w ogóle nie mamy.

Prezydent zasiadł tuż pod gabinetem doktora M. Gładząc manipularz mniemał, że mu się uda wkręcić. Nie protestowano, bo nikt od dawna nie wszedł, a jakby nawet zaczęli wpuszczać to przecież nie wedle szkodliwości społecznej tylko wedle numerków. Na krześle na wprost siedziała osoba w oczywisty sposób inteligencka, dysząca, z odzieżą wierzchnią pod spodem, prawie z przegrzania nieżywa, ale wciąż sprawnie narzekająca:
-- Czy i panu doskwiera niewydolność wątroby?
-- Zapalenie orędzia, nie mogę się wysłowić inaczej niż poprzez spolegliwych dziennikarzy. Dlaczego nie wpuszczają?
-- Pacjentka siedzi u doktora M. już drugi tydzień. Zdobyła numerek i chce mu teraz wszystko opowiedzieć. Jest tyleż chora, co samotna, jak wszyscy, ale jak tak można lekarza publicznego blokować? Do prywatnej przychodni iść, albo w ogóle do którejś z osób duchownych, takich jak pan. A jaka to denominacja, jeśli można wiedzieć?
-- Nic się nie da zrobić, żeby przyspieszyć?
-- Podobno lekarz współczesny polski, niewłaściwie jest motywowany na skutek częściowo i niesłusznie przeprowadzonych reform. Trwający w NFZecie pacjenci są coraz biedniejsi i coraz bardziej chorzy, co w niektórych lekarzach wywołuje impuls judymowski, czyli litość fragmentaryczną i ni stąd ni zowąd. Doktor M. tych, co już weszli z numerkiem traktuje dobrze, natomiast wobec oczekujących pod drzwiami odczuwa obojętność, albo i co gorszego. Z doktor D. jest zdaje się odwrotnie.
-- Gardzi tymi w środku?
-- Wszystkimi gardzi.
-- Należy więc kontynuować reformy.
-- Ten złośliwy troll wszystko blokuje i nic się nie da zrobić do przyszłej jesieni. Po prawdzie, jakby nie blokował, byłoby jeszcze gorzej. Innej drogi jednak nie ma. W tym kraju wszystko trzeba najpierw rozpieprzyć, a potem od nowa budować. Nasza administracja nie potrafi inaczej. Z tych samych powodów chcą zburzyć Pałac Kultury i Nauki.
-- Boże!

Prezydent schował wystający spod ornatu rąbek alby i ruszył w otchłań dnia listopadowego, a za nim grafoman i zamordysta. Grafoman milczeć nie potrafił:
-- Nie sposób przewidzieć wydarzenia, które za moment zmieni nasze życie. Wchodzimy na rynek od ulicy Szewskej i idziemy w kierunku przeznaczenia, które pod postacią innej osoby nadchodzi juz z drugiej strony Sukiennic.
-- Święci Pańscy!

Prezydent na powrót znalazł się pod pomnikiem, a potem zbiegł po schodach ku zgniłozielonym i błotnistym przestrzeniom na dnie fosy wokół cytadeli, gdzie oszalali z samotności i zagubienia mieszkańcy okolicznych bloków wojskowych wypasali psy wielkości cieląt.

Wsparta już o srebrny świerk posadzony jeszcze za czasów generał-policmajstra Andrieja Storożenki, stała piękna z boku i z daleka, ale z żadna młoda, kobieta w rosyjskiej czapce dookolnej, obuta w kozaczki; spowitą w czerń dłonią dociągała połę płaszcza do wydatnej grdyki, położonej tuż poniżej obszernych, tradycyjnych ust polskich, zwartych w nienawistnym uśmiechu. Na widok ten powiało grozą.
-- Poniosę panu kanister, panie prezydencie.
-- Niech pani nigdy nie odbiera mężczyźnie benzyny. Proszę wreszcie doradzić mi coś, co się kupy trzyma.
-- Czy chodzi o przemoc strukturalną instytucji współczesnej cywilizacji?
-- Chodzi o pałac, którego wprost, jako dziedzictwa komunistycznego bronić mi nie wolno.
-- A zatem auto-da-fé w przypadkowo wybranej lokalizacji symbolicznie nawiązującej. Parking przed szpitalem bielańskim?
-- A cóż mi to da?
-- Z pewnością pana nie zauważą i nie udzielą pomocy.
-- Czy nie ma w pani żadnego współczucia?
-- Nieliniowość sieciowej regulacji procesów niszczy wspólnie przeżywaną przestrzeń symboli. Indywidualne wędrowanie w wirtualnych przestrzeniach koroduje potrzebę odbudowania [tej] przestrzeni.
-- Jezusie Nazareński!

Wdrapał się na fosę koło wiecznie przepełnionych śmietników przy Dymińskiej i ruszył na powrót do śródmieścia; przeżył po drodze szereg zapaści na zdrowiu i zwykłych, ludzkich chwil zwątpienia. Ilekroć padał, pobierano wymaz. Rondo Babka trzy razy obchodził w niezdecydowaniu, a za nim szedł pozbawiony talentu autor, rasistowski i antyludzki rzecznik oraz wściekle antykomunistyczna, kryptyczna wizjonerka. Prezydent chciał już ze wszystkiego zrezygnować i iść do domu. Autor jednak nastawał:
-- Pozostawała zimna pustka mieszkania, która otworzyła się przed nim niechętnie. Niemal odruchowo poszedł do baru. Siadając na kanapie i popijając whisky pomyślał, że mimo zmęczenia nie zaśnie.

Gnany okrutnym cytatem, wnet dotarł na marmurowe przestworza wokół Pałacu Kultury. Zbliżał się moment rozstrzygnięć. Prezydent ogarnął wzrokiem urocze gmaszysko. Tamci też już tu byli:
-- Ciemne postaci wyroiły się dookoła. Spod ich gładkich masek słychać było śmiech. Były coraz bliżej, ciaśniej.

Najgorsza powieść w języku polskim, wysoka gorączka i kontakt z NFZ sprawiły, że prezydent miał wizję. Zoczył mianowicie, że gmaszysko ma kształt odwróconego krzyża. Ujrzał pałac odwrócony i unoszący się delikatnie pod łagodnym skrawkiem błękitu, wsparty na nogach dziewicy naszej, polskiej, ale już po europejsku gotowej. Ujrzał PKiN jako część dziewictwa narodu, którego nie trzeba podpalać, które trzeba obrócić i jako krzyż przed Europą bronić. Potrząsnął manipularzem i śmiało spojrzał na pisarza, który nie zorientował się jeszcze, że samobójstwa nie będzie:
-- Siwicki rzucił się rozpaczliwie głową w przód, ale mężczyźni przytrzymali go, za ramiona wciągnęli na biurko i wreszcie, pomimo oporu, wepchnęli mu głowę w pętlę. Nogi Siwickiego przebierały w powietrzu szukając oparcia, postać podskakiwała na sznurze, aż człowiek na biurku opadł mu na ramiona, całym ciężarem przyciskając do dołu. (...) Ręce Siwickiego ciężko opadły wzdłuż ciała. „A to śmierdziel” powiedział, zeskakując z biurka i zaciskając nos mężczyzna w mundurze. Spoglądał na nogawki Siwickiego, spod których po prążkowanych skarpetkach i wyglancowanych butach na wzorzysty dywan ściekał rzadki kał.
-- Czy pan zamierza coś jeszcze napisać?
-- Pracuję nad powieścią. „Czas niedokonany”, bo tak roboczo nazwałem powieść, rozpoczyna się we wrześniu 2008 roku na giełdzie nowojorskiej na Wall Street, ale zaraz potem zanurzam się w historię i opowiadam dzieje dwóch rodzin, poczynając od roku 1906.
Prezydent wesoło zabulgotał kanistrem:
-- Przykro mi, ale do tego dopuścić nie mogę.

* http://dolinanicosci.salon24.pl/91612,o ... osiemnasty
Trochę zdjęć do powiastki tutaj: http://balsamlomzynski.blox.pl/2009/11/ ... lypse.html
balsamlomzynski
 
Posty: 16
Dołączył(a): Cz, 29.10.2009 19:00

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez ZENOBJA Cz, 19.11.2009 18:21

Panie Balsam.....Tow.T.S. już była dała : viewtopic.php?f=11&t=83146&p=534962#p534962 :roll:
Tyle dróg budują a nie ma gdzie pójść. Jan H.
Avatar użytkownika
ZENOBJA
 
Posty: 3493
Dołączył(a): Cz, 15.10.2009 21:46

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez balsamlomzynski Pt, 20.11.2009 09:59

Wyczuwam złośliwość,a myślałem, Zenobio, że rozmawiam z artystką.
Czy moja proza będzie w stanie Cię zmienić?
balsamlomzynski
 
Posty: 16
Dołączył(a): Cz, 29.10.2009 19:00

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez ZENOBJA Pt, 20.11.2009 12:52

ups :)

Czy mam jakiś wybór miedzy ''złośliwa'' a ''artystka'' Wysoka Instalacjo ? czy mozna prosić o pół-na-pół lub choć telefon do przyjaciela ?

Czy moje komentarze będą miały wpływ na Pana prozę, Panie Balsam Ł. ?
Tyle dróg budują a nie ma gdzie pójść. Jan H.
Avatar użytkownika
ZENOBJA
 
Posty: 3493
Dołączył(a): Cz, 15.10.2009 21:46

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez sonja Pt, 20.11.2009 13:06

hiii
Avatar użytkownika
sonja
 
Posty: 17740
Dołączył(a): Pn, 18.04.2005 23:50
Lokalizacja: z szarości ...

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez ZENOBJA Pt, 20.11.2009 14:07

Panie Balsam Ł. ....co Pan sądzi nt komentarza Pani Sonji ? 8)
Tyle dróg budują a nie ma gdzie pójść. Jan H.
Avatar użytkownika
ZENOBJA
 
Posty: 3493
Dołączył(a): Cz, 15.10.2009 21:46

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez ignu Pt, 20.11.2009 14:36

Zenka nie podpuszczaj Balsama, tylko czytaj i sie zmieniaj ;)
ignu
 
Posty: 1372
Dołączył(a): Cz, 07.02.2008 15:59

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez ZENOBJA Pt, 20.11.2009 15:12

''zmieniaj''..... :roll: .....ale co..tak pstryk i zmiana ? ....tak bez walki ? ....ja, córka takiego Narodu ?....wnuczka Bolesława, Kazimierza i Jana ? prawnuczka Wandy Co Niemca Pogoniła ??? Jeszccze nam grają Surmy Bojowe !!!

.....ups... to kiszki grajom, to ja raczej cos zjem :wink:


to natenczas !
Tyle dróg budują a nie ma gdzie pójść. Jan H.
Avatar użytkownika
ZENOBJA
 
Posty: 3493
Dołączył(a): Cz, 15.10.2009 21:46

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez balsamlomzynski Pt, 20.11.2009 15:54

Sonjo:
stopy Twoje całuję
Ignu:
drwinę Twoją wyczuwam
Zenobjo:
stopy Twoje przeklinam i mam nadzieję, że
je w ogóle
masz
balsamlomzynski
 
Posty: 16
Dołączył(a): Cz, 29.10.2009 19:00

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez ZENOBJA Pt, 20.11.2009 16:20

tylkon Sonja posiada stopy.


ps. http://www.youtube.com/watch?v=LLs7ILmqLNU
Tyle dróg budują a nie ma gdzie pójść. Jan H.
Avatar użytkownika
ZENOBJA
 
Posty: 3493
Dołączył(a): Cz, 15.10.2009 21:46

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez balsamlomzynski Pt, 20.11.2009 17:55

Jakaś Ty dosłowna Zenobjo
tej jesieni
balsamlomzynski
 
Posty: 16
Dołączył(a): Cz, 29.10.2009 19:00

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez ignu Pt, 20.11.2009 17:56

Zenka wczuj sie wreszcie, poczuj artyzm, daj sie poniesc
ignu
 
Posty: 1372
Dołączył(a): Cz, 07.02.2008 15:59

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez sonja Pt, 20.11.2009 17:59

balsamlomzynski napisał(a):Sonjo:
stopy Twoje całuję


kryste :lol:
Avatar użytkownika
sonja
 
Posty: 17740
Dołączył(a): Pn, 18.04.2005 23:50
Lokalizacja: z szarości ...

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez ZENOBJA Pt, 20.11.2009 18:11

...wczuć i ponieść mowisz Ignu ? ..... :roll:

no ok, przekonalas mnie, wiec silencjum silencjum ....bede przemawiac :

Mnie tez wqrwiajom stopy tej jesieni !!! BANKOWE :evil:


na wiecej nie liczta, z kazdego mego ''poniesienia'' forum nie bylo zadowolone, wiec odradzam podpuszczanie mnie 8)
Tyle dróg budują a nie ma gdzie pójść. Jan H.
Avatar użytkownika
ZENOBJA
 
Posty: 3493
Dołączył(a): Cz, 15.10.2009 21:46

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez balsamlomzynski Pt, 20.11.2009 18:31

Ignu, czy Ty zawsze wyłącznie kibicujesz? Skwituję to po francusku:

La vie est la vie d'un intérêt collectif
(życie stóp jest zjawiskiem zbiorowym).

Tłumaczenie jest elektroniczne, więc nie czepiaj się szczegółów, jeśli
naturalnie
potrafisz
balsamlomzynski
 
Posty: 16
Dołączył(a): Cz, 29.10.2009 19:00

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez ignu Pt, 20.11.2009 21:38

naturalnie nie potrafie - Polka sie urodzilam, panie Balsamie
Wylaczenie nie kibicuje, czasami przyklaskuje :)
ignu
 
Posty: 1372
Dołączył(a): Cz, 07.02.2008 15:59

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez balsamlomzynski Pt, 20.11.2009 23:38

Swoją drogą, droga Ignu kto to jest ta Zenobja, wygląda na jakąś skandalistkę.
balsamlomzynski
 
Posty: 16
Dołączył(a): Cz, 29.10.2009 19:00

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez sonja So, 21.11.2009 14:33

balsamlomzynski napisał(a): Zenobja, wygląda na jakąś skandalistkę.


tzn, ze co?
Avatar użytkownika
sonja
 
Posty: 17740
Dołączył(a): Pn, 18.04.2005 23:50
Lokalizacja: z szarości ...

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez kibic So, 21.11.2009 17:42

balsamlomzynski napisał(a):a myślałem, Zenobio, że rozmawiam z artystką.
Zenobija artystka :shock: :?: i to czasem lepsza niz KJ :mrgreen:

balsamlomzynski napisał(a):Ignu, czy Ty zawsze wyłącznie kibicujesz?
jako fachowiec od kibicowania napisze ze nie zawsze ignu kibicuje :wink:

balsamlomzynski napisał(a):Sonjo:
stopy Twoje całuję
przed calowaniem sprawdz Balsamie Lomzynski czy Sonja umyla stopy... zeby nie bylo nie milych wonnych niespodzianek :mrgreen: :mrgreen:
Avatar użytkownika
kibic
 
Posty: 14495
Dołączył(a): Śr, 16.03.2005 16:28

Re: 400: La petite apocalypse

Postprzez ZENOBJA So, 21.11.2009 19:18

zresetuj sie , czlowieku.
Tyle dróg budują a nie ma gdzie pójść. Jan H.
Avatar użytkownika
ZENOBJA
 
Posty: 3493
Dołączył(a): Cz, 15.10.2009 21:46

Następna strona

Powrót do Wasza twórczość